Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piąte przez dziesiąte — dodał Podkomorzy, nie śmiałem go dopytywać, bardzo panu deputatowi wdzięczen historyą, choć jej tu w domu nikomu nie powtórzę, bo kobiety o takich rzeczach nawet słyszeć nie powinny.
Na tem się skończyła rozmowa z deputatem, który, na wieczerzy jeszcze pozostawszy, odjechał potem do domu. Czuryło tego dnia, choć go do stołu proszono, przyjść nie chciał. Nazajutrz rano też o zwykłej godzinie do Podkomorzego się nie zjawił, aż ten po niego Jarmużkę posłał, dowiadując się czy nie chory.
Nadszedł tedy Strukczaszyc, w istocie blady, zmęczony, nie swój, i tłómaczył się a przepraszał, że mu ten wczorajszy węgrzyn mocny ból głowy zrobił, i że się jeszcze po nim nie swój czuje.
— A to już rzeczywiście musiało coś być waszeci, mój Strukczaszycu — odezwał się stary, bom cię jeszcze, jakom żyw takim jak wczoraj nie widział. Chryste Panie! Myślałem, że z deputatem przyjdzie do awantury, a nie było o co, dalipan. Szczęście żeś się asindziej zmitygował w porę.
— Najmocniej przepraszam, kochanego mojego dobrodzieja — począł Czuryło boleśnie.
— Ale — cóż tam? przepraszać niema za co — przy kieliszku — chodzi to po ludziach, tylko mi was było żal, bo impetu po winie zawsze się należy strzedz: jak nic apopleksya utnie.
— W temby znowu nic złego nie było, westchnął Strukczaszyc — skończyłyby się na raz wszystkie mizerye żywota.
— Dajno pokój! asindziej-że wiesz, iż ludziom jesteś miły i potrzebny. — Żyj zdrów.
To mówiąc uściskał go Podkomorzy.