Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A wczoraj, gdyś wyszedł — dokończył, nasłuchałem się dopiero z ust wiarogodnych, o tej szalenicy. Istny szatan baba, na skaranie plemienia ludzkiego chyba zesłana na ziemię. Gdym słuchał włosy mi na głowie wstawały. Horrendum et stupendum! Gdybym nie znał deputata jako człowieka statecznego, który nigdy nie kłamie, myślałbym, że lada plotki powtarza i swoje dodaje.
Na to wszystko i dłuższą daleko gawędę Podkomorzego, który potrzebował się wygadać, Czuryło prawie już słowa mu nie odpowiedział — siadł i jak zamurowany, słuchał. Zdawał się wstydzić za swą dawniejszą porywczość. Następnych dni wszystko znowu przyszło do dawnego porządku.
Strukczaszyca postępowanie, obyczaj, życie skromne, po upływie tylu lat mniej już obudzało ciekawości i nastręczało domysłów, nawet tajemnicze wycieczki nie zwracały uwagi.
Nie pytano się go kędy bywał, co robił i po co wyjeżdżał. Przychodził, gdy w domu był, do Podkomorzego, siadał na sepecie, jak zazwyczaj, mówiono o pogodzie, donosił co się w polu działo. Podkomorzy opowiadał po raz setny te same anegdotki stare; Czuryło powtarzał nad niemi uwagi nieraz już uczynione i nagawędziwszy rozstawali się.
Szczególniej potrzebnym był ten rezydent Podkomorzemu, dla donoszenia mu o gospodarstwie, bo, choć one szło dobrze, staruszek zawsze miał to podejrzenie, że za jego czasów lepiej było i energiczniej prowadzone. — Czuryło cokolwiek mu powiedział, zawsze wniosek z tego wyciągał, że — oni się opuszczają. Niekiedy z krzesła swojego próbował nawet wysyłać ekonomowi dyspozycye; a gdy się dowiedział, że je wykonano, cieszył się tem i chwalił.