Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Idź mi proś panicza, natychmiast — gorączkowo się odezwał stary.
W chwilę potem, p. Szczepan, ocierając usta, bo właśnie u podwieczorku siedział, pośpieszył na ojca wezwanie. W progu był, gdy Podkomorzy począł prędko:
— Wiesz — wiesz co się to dzieje! Wszak to na taką chwilę, kiedy nam właśnie najpotrzebniejszy, tego paskudnika Czuryłę chandra napadła, i chce jechać.
— Nie wiem co mu się stało. Niema pół godziny, jak mi o polowaniu mówił. Wesół był, projekta robił. Raptem, tyc — coś go ukąsiło — kto go zrozumie? — musi jechać!
Pan Szczepan nie brał tak tego do serca, wprawdzie zdałby mu się był Czuryło, ale znów — rozbijać się za nim ochoty nie miał.
— No, no — cóż robić — niech z Bogiem rusza — rzekł — to trudno!
— Ale co mu się stało? co mu się stało? nienaturalna jest rzecz! do niczego niepodobna! Jakby go co kolnęło pod bok. Ja tego człowieka nie rozumiem. Zkąd? co? dlaczego? nagle coś mu się stanie — i na cztery wiatry....
— To nie pierwszy raz, mój ojcze — odezwał się Szczepan.
— Ale bo nie uważałeś — mówił Podkomorzy niespokojnie. — W tem coś jest! Gdyś ty wszedł, jeszcze nic nie było; dopiero gdy o księciu mówić zacząłeś, — jakby go zimną wodą oblał. A żebyś słyszał co mi tu mówił, jakim głosem, hm.
— Przecież, rozśmiał się p. Szczepan, między nim a naszym księciem żaden stosunek istnieć nie mógł.