Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tąd wprost do dóbr swych w Słonimskie przyjedzie, tak, że po drodze rozstawne posty dla niego stoją.
— A to gość! to gość! — mówił stary na wpół do siebie — prędzejem się już śmierci niż jego widzieć spodziewał. A jak go tu przyjmować, bo to gagacik!
Pan Szczepan ręką machnął.
— Jejmość moja da sobie rady, a kucharza, gdy trzeba, sprowadzą na ten raz, choć i naszego się nie powstydzimy.
— Ba! nasz! dla nas on dobry, a dla nich — to popsute gęby na pulpetach królewskich, hm.
Zafrasował się widocznie stary.
— Niech ojciec będzie spokojny — dodał Szczepan — już ja w tem.
— A jest-że jeszcze moździerz przynajmniej, słowo daję — odezwał się stary — już niewiem czy go w lamusie znajdą, żeby mu na wiwat dać salwę, bo bez tego nic.
— I moździerz się znajdzie. Jakoś to będzie, powtórnie całując go w rękę, dodał Szczepan — niechno ojciec będzie spokojny.
Staruszek zamilkł frasobliwie. W tem Jarmuszka wszedł niosąc świecę z umbrelką i w progu, wedle obyczaju, odezwał się:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Dawniej ze światłem wchodzący, zawsze z tem pozdrowieniem na próg wstępował.
Odpowiedzieli mu wszyscy. Pan Szczepan do żony pośpieszył, a stary Podkomorzy sam pozostał ze Strukczaszycem.
Chociaż syn go uspakajał, niemniej widać było że stary zatroszczył się o przyjęcie tak dawno niewidzianego ciotecznego. Patrzał oczyma osowiałe-