Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na wszystko to szły z kolei zaspakajające odpowiedzi, gdy wkońcu dodał przybyły:
— Wie ojciec, kto się nam tu raczył obiecać do Kurzeliszek?
— Ciekawym?
— Ni mniej więcej, tylko książe.
— A! to dopiero! — zawołał śmiejąc się stary — przypomniała sobie babka, gdy była panną! Dwadzieścia lat o ciotecznym bracie nie myślał, nie napisał, nie nakazał, a tu...
Mrok był w pokoju, inaczejby obaj Mingajłowie spostrzegli, że Strukczaszyc, nazwisko księcia posłyszawszy, aż drgnął, pobladł i machinalnie, jak człowiek zakłopotany, który nie wie co z sobą ma uczynić, odzież na sobie poprawiać i kręcić się począł. Nikt jednak tego nie zauważył, a p. Szczepan mówił dalej:
— Spotkaliśmy się w Grodnie, i nie można być czulszym niż on był dla mnie. Zaklinał się, iż nie z jego winy to poszło, że do nas nie zawitał. — Prawie wszystkie te lata to zagranicą, to dla urzędu musiał siedzieć w Warszawie, że nawet swych dóbr na oczy nie widział.
— Musiał zestarzeć! — wtrącił Podkomorzy.
— Juści nie młody, ale....
— Starszy odemnie! o półtora roku — zawołał staruszek — jakże wygląda?
— Chodzi i rusza się bardzo żwawo — mówił pan Szczepan.
— Chuderlawy był, skrzypiące drzewo, no proszę — ciągnął dalej Podkomorzy. Kiedyż ma być?
— Może nawet bardzo prędko — rzekł Szczepan. W Grodnie jeszcze dla kilku przywilejów, które mu ekspedyować miała kancelarya, pozostał. Ztam-