Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ba. Możeby doktór go dźwignął, a przynajmniej ztądby go wziąć do wygodniejszego gdzie domu. Jedź z tem do Borków, niech mój synowiec przybywa.
Deszcz zaczynał ustawać, posłuszny więc proboszczowi chłopek, pocałowawszy go w rękę, już nie z wozem ale oklep na kasztanowatej ruszył do Borków; a choć była noc, drogę doskonale znał i zabłądzić się nie lękał.
Nadedniem dostawszy się do p. Adryana, od wartownika dowiedział się, iż w domu go nie było. Co począć? Poczciwy Żyrgoń więcej kasztanowatej żałował niż siebie, czekać nie mógł; powiedziano mu, że Woroszyło był u Wojewodziny — pojechał za nim.
Już na drodze dzień mu się zrobił wielki. Ranek po burzy był tak prześliczny jak zwykle bywa, gdy się natura odżywi, rozbudzi i po spiece napojona, rozzieleni i rozwonieje.
Droga do dworu wiodła wzdłuż ogrodu, który niegdyś książe zakładał; a teraz wojewodzina pielęgnowała, zabawiając się nim i przerabiając podług myśli. Żyrgoń właśnie wlókł się zwolna, przez parkan zaglądając do cienistych szpalerów, wśród których stały zczerniałe resztki waz kamiennych i posągów, gdy — naprzeciw niego zjawiło się cudowisko: kobieta sama jedna, jadąca na koniu powoli.
Była to Wojewodzina.
Z nudów wszystko ją zajmowało, miała zwyczaj zaczepiać przechodzących wieśniaków i rozmawiać z nimi. Żyrgoń się jej pokłonił nizko.
— A zkąd to Pan Bóg prowadzi?
— O! ja z Kurzeliszek aż jestem — rzekł chłopek — a no jadę nie wprost. Gdzie ja nie był! Szukam p. Woroszyły.