Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ryły. Chory, miał oczy otwarte, wargi spalone; ale uśmiech poczynał się na nich rodzić, gdy księdza zobaczył; wyciągnął chude ręce ku niemu, pochwycił dłoń i do ust ją chciwie przycisnął.
— Miły Boże! to wy! tu! ale zkądże? jak? i tak samiuteńki jeden.
Czuryło nie mógł mówić, kilkarazy wysilał się na głos, a dobyć go nie miał mocy; trzymał ręce księdza i łzy mu z pod powiek ciekły. Stary Woroszyło skutkiem znużenia dawnego i drogi, ledwie chwiejąc się stał już na nogach, i musiał przysiąść na tarczanie. Czuryło rękę wyciągnął szukając znać napoju, który stać miał obok na stole — ale szklanka dawno była próżną.
Napełnił mu ją przybyły, nienalegajac nań, aby mówił, a starając się odgadnąć stan chorego.
Napiwszy się trochę wody, Czuryło orzeźwiał.
— Przypadek — rzekł głosem przerywanym — włóczyłem się czasem po tych stronach, aby was być bliżej wszystkich. Tu mi było najlepiej. Żyłem po pustelniczemu. Nie wiem: czy zagrzany napiłem się wody, czy tak, bez przyczyny, przyszła moja godzina, niewiem — źle mi. Dlategom po was posłał.
— Dawnoż ci tak źle?
— Trzeci dzień coraz mi gorzej, czuję gorączkę która mnie rozbiera — rzekł powoli Czuryło — nieprzytomny już byłem. Siły tracę.
Namyślał się proboszcz: czyby po lekarza nie posłać — i wniósł żeby to zrobić.
Czuryło głową trząsł.
— Co lekarz pomoże, gdy przyszła godzina? — rzekł cicho: — Wy wiecie, ja od lat dwudziestu nie