Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

flegmatycznej jazdy z sianem lub snopami, żywszym kłusem, jeżeli się dała popędzić na chwilę, natychmiast do poważnego stępa wracała. Nie dziw też, że w ciemny świerkowy las wjechawszy, gdy noga za nogą ledwie się posuwać było można, owe półtorej mili, wyszło na dobre dwie godziny.
Noc już była późna, gdy chłopak przodem jadący odwrócił się i oznajmił, że już byli niedaleko chałupy, i że nawróciwszy w prawo, wnet ją zobaczyć mieli. Jakoż zaświeciło coś między gałęziami. Na maluśkiej polance, do koła lasem otoczona gęstym, stała chatka biedna i mała, samotna, z jedną studeńką tylko w boku i chlewkiem. Gdy wózek stanął przed nią, nie wyszedł nikt, cicho było dokoła, wiatr tylko szumiał w świerkach, i zbliżanie się burzy zapowiadał. Żyrgoń niespokojnie się obejrzał, że kasztanowatej nawet, na wypadek ulewy nie będzie gdzie postawić, a była to zasłużona dobrodziejka i faworyta domu. Pomyślał, że chyba siermiężkę z siebie zdjąwszy, ją okryje. Duże krople deszczu już powoli spadać z góry zaczęły.
Ksiądz Woroszyło dostał się pociemku do sionki, i ledwie domysłem drzwi wyszukał. Otworzywszy je, znalazł się w izdebce małej. W kominie jej paliła się resztka świecy. Ciemno było i oko nic dojrzeć nie mogło, oprócz nędznego tarczana w kącie, na którym coś się poruszało. Nawykły do ubogich i nędzy, proboszcz wziął świecę, otulając ją rękami i zwolna, ostrożnie przybliżył się do łożyska, od którego ciężki oddech i stękanie go dochodziło.
Chory, znać zbudzony szelestem — zdawał się chcieć dźwignąć, a gdy proboszcz podszedł do tarczana, ujrzał na nim, z niewymownem podziwieniem swem, wybladłą i wynędzniałą twarz — Czu-