Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmierć, Bogu ducha oddał. Wspaniały nader pogrzeb sprawiono starcowi, który po sobie pamięć piękną zostawiał. Zjechały wnuki, sproszono obywatelstwo, ściągnęło się duchowieństwo zdaleka.
Tłum był niezmierny przy wyprowadzeniu zwłok i złożeniu ich do grobu. Wojewodzina, jako krewna i obowiązana domowi, który ją przyjaźnie przyjmował, znajdowała się także na żałobnym obrzędzie.
Nieodstępny Wałowicz niósł za nią książki i chustki, bo czas był chłodny. W kościele ciżba była wielka. Wojewodzina czuła nagle, że ją ktoś zlekka, jakby umyślnie, potrącił. Odwróciła się — kamerdyner oczyma wskazywał jej w stronę prawą kościoła. Nie mogła go zrozumieć zrazu.
— Niech pani patrzy, oto on.
— Kto?
— Piatnicki.
Żywo obejrzała się Wojewodzina. W istocie, pod ścianą i bocznym ołtarzem stał w czerni ubrany Czuryło; widzieli go i poznali wszyscy. W chwili gdy Wojewodzina utkwiła w nim wzrok, pobladł, drgnął, byłby może uszedł, lecz w kościele ruszyć się nie było można.
Rezydent osłoniwszy się płaszczem, stać był zmuszony na widoku.
Spostrzegli go i inni zdala, lecz nikt się do niego zbliżyć nie mógł dla ścisku w kościele, a gdy później po spuszczeniu zwłok do grobu, obejrzano się za nim i szukać go poczęto, już go nigdzie znaleźć nie było można.
Wprost z pogrzebu, niezajeżdżając nigdzie, Wojewodzina udała się do domu, nie dając po sobie poznać czy w istocie Czuryło się jej wydał Piatnic-