Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kim owym, lub obcym. Milcząca siadała do powozu, nieodezwawszy się nawet do starego Wałowicza. Kamerdyner ciekawy był bardzo dowiedzieć się od pani cokolwiek; kilkarazy wieczorem przychodził pod rozmaitemi pozorami; znajdował ją zawsze zadumaną w rogu kanapy, spartą na łokciu i wcale do rozmowy nieusposobioną. Dopiero późno w noc, gdy już do swojego pokoju przechodzić miała, spojrzała na Wałowicza, jakby go dopiero po raz pierwszy zobaczyła, zatrzymała się, i rzekła spokojnie:
— Miałeś słuszność — to on.
— Widzi jaśnie pani — odparł kamerdyner — że ja także oczy mam dobre, choć stare. Po tylu latach, poznałem go odrazu, spotkawszy w ogrodzie. Zmienił się bardzo, ale mu ta twarz, jaką miał — przepraszam, że tak powiem — poczciwa, została.
— Tak — to on był, mój Wałowiczu, wzdychając rzekła Wojewodzina, radabym bardzo wiedzieć co się z nim dzieje. Może jest w potrzebie, w niedostatku, należałoby mu zdaleka w jakikolwiek sposób dopomódz.
Kamerdyner, który nadzwyczaj pilnie śledził wszystko, co się w koło działo, — kiwnął głową:
— Kryje się — to jawna rzecz — rzekł — nieboszczyk Podkomorzy męczył się, żeby o nim dostać języka, i nie mógł. Ja też nie wiem czy mi się to uda, ale jedną drogę wiem.
— Jakąż, proszę cię?
— Był w blizkich stosunkach, rezydując we dworze, z naszym plenipotentem. Jeżeli kto o nim wie, to on.
— Myślisz?
— Tak mi się zdaje.