Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o ulubionym rezydencie, a gdy przypadkiem imię jego na ustach się znalazło, staruszek się chmurzył, spuszczał oczy i milczał. Na święta Bożego Narodzenia tego roku, zjechała wnuczka z mężem, i była radość wielka w Kurzeliszkach. Stary się ożywił.
Pierwszego dnia zapomniano przestrzedz panią Izabellę, aby nie wspominała o Czuryle, i ta, bawiąc dziadka, odezwała się znienacka:
— Wie dziadunio, kogo ja widziałam?
— A no? nie wiem.
— Czuryłę, przynajmniejbym na to przysięgła, że to on, przecie ja się omylić nie mogłam. Byliśmy z mężem w Kamieńcu, w kościele u Dominikanów; niespodzianie, patrzę, klęczy ktoś i modli się, widzę najwyraźniej — Czuryło. Takem się ucieszyła, chciałam go złapać zaraz po nabożeństwie, ale mi znikł, nie wiem gdzie i jak, bez śladu. Mój mąż latał za nim, dopytywał się i dopytał tylko Piatnickiego, który już był odjechał.
Podkomorzy znowu się spotkawszy z tem nazwiskiem, ręce aż podniósł do góry z podziwu — ale nie chciał mówić nic.
Nierychło zapytał jak wyglądał ten Czuryło, jak tam było koło niego, czy nie zmizerniał; a p. Izabella zaręczyła, że go wcale nie znalazła zmienionym, tylko odrobinę postarzałym.
Znowu tedy odżyła trochę pamięć rezydenta.
Wojewodzina siedziała ciągle u siebie na wsi, przerabiała dom, bawiła się na różne sposoby, zakładała nowy ogród, urządzała polowania, jeździła konno, zwiedzając okolicę. Mąż jej wysiedziawszy napróżno dwa tygodnie, wostatku bilecik do niej posłał, prosząc o posłuchanie pożegnalne, bo był zmuszonym odjechać do Warszawy, a znajdował, że