Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmiesznemby było wracać niebędąc przyjętym wcale. Wojewodzina dała się wreszcie ubłagać, i przyjęła męża w salonie, na minut dziesięć. Rozmówili się grzecznie po francuzku, przyczem oświadczyła mu, iż żyć z nim nie będzie, ale każde z nich z osobna, bez rozwodu — dalej może swobodnie się jak dotąd poruszać.
— Rozwodu nie potrzebuję, bo głupstwa tego, bym czwarty raz szła za mąż, popełniać nie myślę, a spodziewam się, że i pan o związkach małżeńskich nie marzysz. Siedź więc sobie w Warszawie; ja póki będę mogła wytrwać, zostanę na wsi, lub powlokę się za granicę. Nic od pana nie żądam, o nic nie pytam, do niczego nie zawadzam, nie rozumiem żeby więcej po mnie wymagać można. Jestem najlepszą żoną w świecie.
Wojewoda rachował na ruinę interesów i ofiarował pomoc swą, której nie przyjęto, interesa cudem jakimś poprawiły się. Nawet Hałandzicz, który przepowiadał najokropniejsze następstwa, przyznawał, że takiego człowieka jak ten Woroszyło, drugiego na świecie nie było.
— On, panie, powiadał — on — z próżnego nalewa!
W istocie zastawników poskupywano, większa część wierzycieli była spłacona, a reszta uspokojona o swe należności, przyjęła warunki łagodne. Na gospodarstwo zaglądał pilnie młody plenipotent, i Hałandzicz, choć wzdychał do tych czasów, gdy był tu panem wszechwładnym, — musiał go słuchać, a gorliwie chodzić koło roli i ziarna.
Wojewodzina miała na swe potrzeby i fantazye dosyć pieniędzy, choć niektóre z nich kosztowne bywały, bo czasem po sprawunki najdziwaczniejsze na drugi koniec Europy posyłano, a gdy nadeszły,