Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie — ale u nas w kraju więcej wymagać pono się nie godzi. Dobry i dach cały nad głową.
Byłam na to przygotowaną.
— Mogę poświadczyć, że p. Hałandzicz, gorliwie czynił co mógł.
— Miałam tego dowody, na przyjęcie mi smółką wykadził! — dodała wojewodzina.
Odwróciła się do p. Szczepana.
— Jesteś pan myśliwy?
— Bardzo mało — odparł zapytany.
— Niech się państwo ze mnie nie śmieją, ja z nudów, lubię polowanie. Jestto zabawa dla kobiety nie bardzo — mówią — przyzwoita. Ale — co mi tam!
Patrzyła chwilę na starego Podkomorzego, który słuchał tak ciekawie, że ust zapomniał zamknąć.
— Całe życie — dodała — lubiłam bardzo swobodę, powinnam się była urodzić mężczyzną.
Wszak p. Podkomorzy musiałeś słyszeć o mojem życiu? Ciekawa to historya.
I nie czekając odpowiedzi, z obojętnością na wrażenie, jakie uczynić mogła, ciągnęła dalej:
— Pierwszego męża dał mi nieboszczyk-papa na to, ażebym się z nim rozwiodła. Był to mąż dla proporcyi.
Pani Szczepanowa spusciła oczy.
— Drugiego ja sama wykradłam u jego matki, i za to mnie Pan Bóg skarał. Ten drugi tak był kubek w kubek do mnie podobnym, że nie mogliśmy się z nim zgodzić na żaden sposób. On chciał żebym ja go słuchała, ja go zmuszałam, żeby on mi był posłusznym; on był samowolny, i ja także. Kochaliśmy się z początku niezmiernie, a potem kłócili nazabój. Było to bardzo pocieszne dla patrzących zboku — ale dla mnie nieznośne. Pocałowałam