Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na mszę, na motywębym ofiarowała do Ostrej Bramy — dodała, żeby od nas ta burza dała się odżegnać...
— Ino pomyślę, co my tu mieć będziemy z jaśnie panią, to mi włosy na głowie wstają! Mąż mi wychudł, tak się gryzie — a już o sobie nie mówię.
Szczepan jak mógł pocieszał — ale trudno było wlać otuchę w ich serca. Dobre dawne czasy absolutnych rządów kończyły się. Czuli to wszyscy. Państwo Hałandziczowie, myśleli tylko, aby się zabierać i jechać gdzie do spokojniejszego kąta.
Późno w nocy wrócili podróżni do Kurzeliszek.




Przez kilka tygodni listu od wojewodziny nie było. — Przyjedzie — nie przyjedzie? zdania były podzielone. — Odechce się jej — mówił Podkomorzy. — Po co szukać ma biedy? tu jej wierzyciele nie dadzą tchnąć, dodawała Szczepanowa.
Tymczasem z rezydencyi dano znać, że sprzęty różne, kufry i mnóstwo mebli, obić, materyi przywieziono z Warszawy, zkąd i tapicer przybył po francuzku ubrany, w peruce, którego państwo Hałandziczowie z trudnością wykarmić mogli, tak był wymagającym.
Przyjazd więc zdawał się nieuniknionym. O tymczasowem przyrządzeniu dworu rozpowiadano rzeczy bajeczne. Szczepan, który już żadnych poleceń nie miał, nie śpieszył się też mieszać w cudze kłopoty. Żydek, Mortchel, faworyt starego Podkomorzego, który siedział w małej karczemce na trakcie, wysłany był na zwiady, żeby zobaczył co się tam dzieje. Relacya jego, acz bardzo dokładna, niewiele nauczyć mogła.