Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zapadłe tynkować, słupy odrapane wygładzać. Robiło się to wszystko niewprawnemi rękami domorosłych rzemieślników i wyglądało straszliwie.
Gdy Szczepan z Czuryłą wjechali na ogromny podwórzec, znaleźli go kupami cegły, gruzu, stosami drzewa, gontów, słomy, furami pełnemi śmieci zawalonym, tak, że prawie się do środka dostać nie było podobna.
Ludzie jedni siedzieli na dachu, drudzy wisieli przy ścianach. Rządzca z wąsem sumiastym hałasował i klął hetmaniąc niesfornemu tłumowi. Postrzegłszy pana Szczepana podszedł do niego pan Hałandzicz (tak się zwał), pokłonił mu się, i wnet począł rozwodzić nad utrapieniem swem.
— Pani wojewodzina nie chce wejść, jaśnie panie, w sytuacyę moją — rzekł patetycznie. Tu, to, mości dobrodzieju, nie stolica; chamy jak niedźwiedzie niezgrabne, urwij, podaj, człek z aprehensyi na wątrobę choruje, a od krzyku głos traci. Nie śpię, nie jem... Bóg widzi...
Z tem exordium szli do dworu oglądać co się tam działo. Wewnątrz było jako tako, ale, oprócz dwóch pokoi, w których się ramy drewniane obicia zblakłe utrzymały, reszta wybielona była, tarcicami pogniłe zastąpiono posadzki, i nowa restauracya dziwnie od starego odbijała przepychu. Gdzieniegdzie marmurowy komin stał obok pieca nieforemnie ulepionego z gliny... Ściany zachowały zwierciadła, a nie miały obicia, drzwi ze złoconemi listwami wiodły do pokojów, w których okna barbarzyńsko sklecone, nawet pobielonemi nie były.
Pan Szczepan się rozpatrywał milczący.
— Widzi jaśnie pan — robi się co się może, człek by własnego mięsa nie żałował, byle połatać, a no,