Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na takim partykularzu, gdzie tu kto co umie? Niema czasu posyłać do Grodna.
— Wiesz pan co — odezwał się Szczepan, staraj się o to, aby było czysto, sucho, zamczysto i wygodnie. O elegancyę się niema co troszczyć... Wymagać jej nikt nie będzie.
Rządca popatrzał na nieznanego mu Czuryłę — jakby się wahał mówić przy nim.
— To mój dobry, stary przyjaciel — dodał pan Szczepan, możesz pan mówić otwarcie.
Skłonił się Hałandzicz i chrząknąwszy poufnie zaczął.
— Jaśnie panie — ja — przyznam się nie suponowałem, aby wojewodzina chciała tu — dłużej zamieszkać...
— To nie dla niej rezydencya — myślałem, obejrzy, rozpatrzy się i — uciecze... bo to... ale taki, a dla niej — nawet o wygody będzie trudno. My tu chlebem, serem, a w niedzielę kołdunami żyć nawykli. A tu — proszę — jaśnie pana — tu się na co innego zanosi... Kazano furmanki po meble posyłać.
Rządca ręce rozstawił, głowę spuścił i rozpaczliwą przybrał postać.
— Jak tu dwór ten Warszawski zjedzie, jak gospodarować zaczną... ja — ja nie mogę tu dłużej być. Ja sobie rady nie dam. Wiem co bywało gdy na krótki czas zjechał książe, a to przecię mężczyzna. Co dopiero gdy przybędzie niewiasta...
Nie dokończył. — Ja tu nie wytrzymam, nie! Tu będzie koniec świata...
Szczepan i Czuryło milczeli, — Hułandzicz był mocno poruszony...
W tej chwili nastręczył mu się człowiek, który niosąc tarcicę, świeżo wybieloną ścianę oszarpnął.