Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skoro król J. M. tego sobie życzy i inni... cóż robić... to obowiązek... mój kotek téż niechby się przypomniał... Słowo daję ci, ministrze, my jesteśmy pokrzywdzeni... nie ma tego człowieka między szambelanami, żeby orderu nie miał. Kotek tyle czasu służy... a o nim zapomniano... ale...
Chciała mówić daléj, gdy rotmistrz tak prychnął głośno, że się szkło na stole zatrzęsło... Spojrzał na szambelana, nadął się, wypiął piersi i ręką mu pokazał wstęgę...
— A już jeżeli szwagierek dostanie order — jak Boga kocham — zawołał, to mnie coś powinni téż dać... Jeżeli on jest mężem, to ja jestem bratem... on gra na pikulinie, to prawda, ale ja grałem szablą po karkach...
— Ej? Ej? — odezwał się szambelan — co to tego!
Pani Emilia snrowym wzrokiem zmierzyła brata.
— Proszę cię... bardzo proszę... żadnych konceptów.
Na twarz jéj wystąpił rumieniec, i już zawczasu tłumacząc się Ankwiczowi, szepnęła mu — Trochę pod hełmem... to nieszczęście...
— A! rzekł minister — byle zabawnym był — cóż to szkodzi.
— Drapieżnym bywa...
— Ja to lubię — rozśmiał się Ankwicz i zwrócił ku rotmistrzowi.
— Gdzieżeś to waćpan po tych karkach szablą jeździł? — zapytał.
— A! gdziem ja nie był! Chodziłem nawet na Turka! krzyknął rotmistrz — ale chleb żołnierski, to torba żebracza... Co mi z tego — rozumu zbyłem, zdrowiem stracił, pieniądze poszły precz... i pragnienia nabyłem takiego, że go niczém nie mogę zgasić... a tu mi pod pozorem dyety siostra i szwagier pić nie dają! Sądź pan sam! Nie nędza to?
— Rotmistrzu! krzyknęła gospodyni, zakazuję ci... proszę.
— Ani myślę słuchać! No — to co! no to co?