Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

puszczany bywał do stołu pańskiego, nigdy nie przychodził przy gościach.
Mijając męża, gdy siadali, Milusia szepnęła mu w ucho: — Bądźże dla Ankwicza uprzejmym, dolewaj mu — proś — o ciebie idzie.
Oczy wielkie otworzył szambelan.
— Ja ci to późniéj wytłumaczę.
Siedli. — Rozmowa wszczęła się o trudności znalezienia mieszkania w Grodnie przyzwoitego, o ciasnocie, o drożyznie. — Ankwicz jednak obiecywał się postarać o wygodne pokoje dla państwa szambelaństwa. Mówił o tém jakby już wyjazd był rzeczą postanowioną. Gospodarz obrócił się do żony.
— A — to my... tego!
— Zapewne! zapewne! nie zawadzi, żebyś się królowi przypomniał... Wszak to obowiązek szambelana.
Wyprostował się pan i na rotmistrza spojrzał pogardliwie, jakby mu chciał powiedzieć — A widzisz ty... jakiś — ja jestem szambelanem — a ty co?
Rotmistrz był daleko w téj chwili szczęśliwszy, niż gdyby nawet wielkie podkomorostwo zyskał... Wiedząc, że — przy gościach nikt mu nic nie powie, w szklankę sobie nalał wódki gdańskiéj i wypił ją jak wodę. Panna Justyna spojrzała na niego, zrobił minę zuchwałą i szklanką jeszcze stuknął...
Nie szło o wódkę — ale trzeba było znać rotmistrza. O ile był potulnym barankiem na czczo, po napoju stawał się prawdziwym szaleńcem, nie oszczędzającym nikogo. Było więc niebezpieczeństwo, aby się z czém nie wyrwał, bo w takim razie winaby spadła na pannę Justynę. Ktoby był patrzał na starego opoja... zdziwiłby się szybkości, z jaką na niego działał trunek... już widać było wracające doń życie... Siostra spojrzała, poznała to i z wymówką zwróciła się do panny, która dała jéj znak, że na to nic poradzić nie mogła... Pozostawało prosić Pana Boga, aby rotmistrz gęby nie otwierał...
— Nie będzie to z naszéj strony bez pewnéj ofiary — odezwała się półgłosem gospodyni do Ankwicza — jeżeli wypadnie pojechać do Grodna... ale... uczyniemy to chętnie. — Jest to koszt znaczny... lecz