Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w ustach szyderskich siedziało zepsucie i wiekowi całemu i téj postaci właściwe...
Był to Ankwicz, niedawno minister rezydent Rzeczypospolitéj w Kopenhadze, który z poselstwa swojego od sejmu czteroletniego wrócił gotowym do Targowicy...
Znano go jako najzdolniejszego i najzepsutszego z tych, co na pensyach ambasadora sprawie petersburgskiego gabinetu służyli. Nie wierzył on, jak podskarbi Poniński, w nic oprócz pieniędzy i życia rozkosznego... ale od Ponińskiego był zdolniejszy, śmielszy i cynizmem dowcipnym go przechodził.
Potrzebaż dodawać, że to był jeden z adoratorów dawnych, wiernych szambelanowéj, gdy jeszcze była księżną, i jeden z najulubieńszych jéj roués.“ — Kto wie, byłaby może za niego poszła, bo pięknością ją swoją zachwycał, ale zmiarkowała dobrze, że jéj majątek puści w karty a dwóch dni wiernym nie będzie i najbezwstydniéj oszukiwać ją musi. Wolała więc tego, równie prawie pięknego swego szambelana, mogąc go trzymać na pasku.
Szambelan instynktowo nienawidził Ankwicza, który go traktował jak dziecko — lecz z sentymentem tym nie wydawał się nigdy, chyba gdy się sam z sobą pozostał. Wówczas składał pięść i w powietrzu bił cień tego człowieka z zajadłością, czém gniew swój spędzał.
Wstała „boska Milusia“ na powitanie drogiego tego gościa, na którego widok panna Justyna ze wstrętem się jakimś cofnęła. Ankwicz słuszny, barczysty, głową przechodził wszystkich... ślicznemi omdlałemi oczyma patrzał miłośnie na szambelanową całując jéj rękę...
— Królowéj mojéj, pani i dobrodziejki... do ślicznych stópek się ścielę...
— A! cóż to za szczęście! oczom nie wierzę!
— Widzi pani, co to stała, wierna miłość, a raczéj, poprawił się — przyjaźń, bo już przy szambelanie o miłości, jaką dla pani pałałem mowy być nie może. Zaledwie przybyłem do Grodna... gdzie mi