Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale na to będzie czas... niecierpliwie wybuchnęła pani. Niech nam pan powie... Kossakowscy są...
— A muszą być — cicho odezwał się majster.
— I Zabiełło?
— O tém nie wiem.
— A kogóż tam acan znasz?
Borysewicz ręce powkładał w kapotę i oczywiście skwaszony rzekł:
— Ja... nie wiele kogo znam... to tam nie moja rzecz...
— Ale przecież!
Badanie stawało się przykrém, a majster był zdecydowany odeprzeć je zimno i stanowczo, bo mu nie smakowało, gdy trąbka pocztarska dała się słyszeć na gościńcu. Rotmistrz zerwał się równemi nogami, szambelan drgnął i zwrócił się ku żonie — ona rozpromieniona, dała znak ręką, aby czekano w cichości...
Słychać było turkot powozu. — Ktoś jechał do dworu... Oczy pani zajaśniały żywą radością.
— Niech pan sobie plany zabierze na folwark... rozpatrzy — jutro o tém pomówiemy... Panna Justyna, która z obojętnością trąbce się przysłuchiwała, stała oczekując...
W przedpokoju głosy i śmiechy się odzywały... Borysewicz wysuwał się, gdy Milusia zawołała...
— A! to mój drogi minister! poznaję go... po głosie...
Szambelan oczy miał na drzwi zwrócone... Rotmistrz właśnie wprowadzał gościa...
Wchodzący nawet przy tym Narcyzie szambelanie mógł się nazwać pięknym w całém znaczeniu wyrazu mężczyzną, chociaż starszym był od niego, choć życie ślady swych pazurów drapieżnych widocznie na jego twarzy wyryło.
Znać w nim było pana rodem, wychowaniem, obyczajem, charakterem... Miarkowana grzecznością i ogładą pogarda całego świata, lekceważenie wszystkiego malowało się na téj twarzy, któraby była rozpustnemu Cezarowi przystała... Na czole gładkiém i wyłysiałém błyskał rozum, dowcip, żywe pojęcie...