Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sami, gdy Grzegorz stanął do noszów i skierował się z niemi do obozu.
Król, którego otrzeźwiono trochą wina, wodził oczyma po bojowisku i cichym głosem pytał się o swoich.
— Miłościwy Panie — rzekł Trepka — jeszcześmy się nie obliczyli, ani wiemy kto z nas żyw, a kto padł; o wodza, o ciebie nam szło, znikłeś nam z oczów, a z tobą wszystko...
— Wodzem przestałem być — rzekł Kaźmirz — poczuwszy się żołnierzem. Nie wiedziałem, co się działo ze mną. To wiem tylko, że gdym ranny padł z zabitym koniem, twarz Grzegorza ujrzałem przed sobą i jego miecz, którym siekł dokoła broniąc mnie; on na rękach swych wyniósł osłabłego z pośrodka trupów i nieprzyjaciół, jemu winienem życie.
Grzegorz nie rzekł nic... Trepka zdjął przed nim z głowy czapkę i podał mu rękę.
— Najwyższego dostojeństwa godzien, kto nam drogiego pana ocalił.
Dźwigający już znowu nosze Grzegorz, nie odwrócił się nawet i słów tych może nie słyszał. Zbliżali się ku namiotowi, tu służba biegła naprzeciw ręce załamując i krzycząc na widok noszów, uląkłszy się, czy nie zwłoki królewskie przyniesiono.
Radość była niezmierna, gdy o ocaleniu posłyszano. Zapalały się ognie, rozlegało hukaniem i śpiewami.
Nie było wątpliwości, iż klęska zadana Masławowi stanowczą była dla króla wygraną. Dopomogły do niej posiłki ruskie, które w porę nadciągnęły sześćset cesarskich rycerzy i wszystka siła własna, na jaką się ziemie zebrać mogły.
Walczono od poranka do nocy prawie, bo Masław liczbą przemagający nie dawał się pokonać łatwo. Prusacy i pomorcy bili się mężnie, mazury nie