Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poszedł z Mszczujem poszukać Zdany. Znaleźli ją łatwo, niby przepadkiem poszła była na wały z dziewczętami co przędzę na murawie słały. Zobaczywszy ich zdala, zarumieniła się i — uciekła do dziewcząt.
Wszebor szukał Kasi, a że dnia tego jej nie zobaczył, zły był a niespokojny.
Trzeciego dnia poszedł był Mszczuj za poradą Tomka do macierzy, do kolan jej się skłoniwszy, o słowo prosić, że mu Zdanę dadzą. — Odebrał jednak odmowną odpowiedz, bo Belinowie prędzej Zdany wydać nie chcieli, póki Tomka nie ożenią.
Zrozumiał Mszczuj o co szło i wieczorem wpadł na brata, radząc mu, aby o Kasi zaprzestał myśleć, gdyż ona na niego patrzeć nawet nie chce, lepiejby zrobił, gdyby się z samą Spytkowa ożenił.
Oburzył się Wszebor strasznie na brata, że mu starą babę swata, położył się na ziemi do snu i gadać nie chciał. Siedzieli Doliwowie, co dzień Spytkowa wywabiała na rozmowę Wszebora, trzymała go na niej póki mogła i już się gniewać poczynała, że co coraz słodszym miał być, stawał się coraz mniej miłym a więcej chmurnym. Widząc go chmurnym, wdowa mu się uśmiechać zaczęła, zabawiała, aż wreszcie go do lepsze] myśli przywiodła. Śmiali się oboje.
Knuła się tymczasem zdrada okrutna, pod Wszeborem dołki kopano, a on o Bożym świecie nie wiedział. Co najgorsza, sama pono Spytkowa z wielkiej miłości ku córce, która nagle jej się czuć dała, albo do spisku należała lub przez szpary nań patrzała. Belinowie wszyscy się zmawiali.
Kasię porwać chciano.
O mil trzy od Olszowego Horodyszcza, w głąb kraju, Belinowie mieli kawał ziemi, osadę i dworzec. Cudem go nie spalono, zniszczono tylko, co było, zabrano, co się wziąść dało.