Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spij spokojnie!
Piasek lecąc do dołu wypełniał go, zakrywał, aż pozostał tylko ślad poruszonej ziemi i podeptane łożysko. Stara skończywszy robotę tchnęła ciężko, rozśmiała się raz jeszcze, rozciągnęła na świeżym piasku jak długa, jednę rękę jak do snu podłożyła pod głowę, drugą sobie oczy przykryła i — usnęła. Wilcy siedzieli zdaleka, patrzeli. Jeden z nich zbliżył się nieco i przysiadł znowu — czekał, podszedł drugi. W głowach siadł pierwszy, drugi w nogach; warczeli na siebie. Stara spała.
Na niebiosach dniało, rumieniało i jaśniało. Dwóch ludzi szło od dworu w las.
— Patrz wisielca z dębu zdjęli!
— Niema go? Wiatr obłamał z gałęzią.
Podeszli bojaźliwie... i stanęli... Jeden z nich krzyknął przerażony:
— Czarownik był! patrzajcie! Chłopaśmy powiesili, a tu baba leży co ją wilcy poszarpali.
Stanęli zdumieni.
— Czarownik był! powtórzył drugi.
— Dobrze zrobił Kunigas, że go wymęczywszy obwiesił, co naszych przez niego padło... Czarownik był!
I poszli do lasu.
Kości starej długo pod dębem bielały, a wiatr słomianą pomiatał koroną.


XV.

Na kilka dni przed bitwą wielką, która Kaźmirzowi dała zwycięztwo i koronę, na Olszowem Horodyszczu strapienie wielkie było. Stary Spytek zachorzał.
Wiosna co drugich do żywota woła, jego ciągnęła do grobu; dusiło go powietrze upajające, nocą leżał w gorączce, dnie spędzał senny.