Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyszedł O. Gedeon z pociechą do niego, dał się wyspowiadać, dał na śmierć pobłogosławić i prosił, by mu już snu nie przerywano. Ostatniej nocy Sobek czuwał przy nim, o północy kury piały, ruszył się chory i zawołał go:
— Stary — rzekł ledwie dosłyszanym głosem — skonać nie mogę. Słyszysz, wszystko mi wyjmij z pod głowy, lżejsze będzie skonanie.
Płacząc usłuchał sługa, wyciągnął co było pod głową, Spytek legł jak długi, ręce na piersiach założył, oczy przymknął i nim się dzień zrobił, zimny był i skostniały.
Tegoż dnia zakrzątnięto się około chrześciańskiego pogrzebu, wyprowadzono na pagórek zwłoki i pogrzebał je X. Gedeon, a wszyscy na wieczny odprowadzili spoczynek.
Na Horodyszczu mało co z nim ubyło, spokojniej wszyscy się czuli, a stary Sobek płakał. Jejmość co tak bardzo płakała i szlochała w początku, drugiego dnia siedziała cicho zadumana i wzdychała.
Kasia chodziła smutna.
Wszyscy wyglądali wieści od swoich, Belina od syna, Spytkowa od przyszłego zięcia.
W kilka dni jakoś się w jej głowie zmieniło dużo rzeczy, spostrzegła, że tak i Kasię gwałtem za Wszebora wydawać było okrucieństwem, a zresztą teraz mogłaby i sama pójść za Wszebora....
Tak sobie myślała pani Spytkowa, a jednego wieczora, zwierzyła się z tem Belinowej. Zdumiała się Hanna, a Spytkowa do ucha jej dodała.
— Niechby wasz sobie Kasię brał!
Matce, co kochała syna, rozradowało się oblicze, w milczeniu ręką ją objęła za szyję,
— Naprawdę, to mówicie?
I poczęły cicho szeptać ze sobą.
Wielka się przyjaźń wzięła między Belinów do-