Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

knął, ręce załamując Czemeryński — a to mi się podoba! Jakto? — uciekł?
Dotknęło to tak sędziego, który zemstą swą chciał się nasycić, iż, niezważając na proboszcza, zdyszany, pobiegł do żony i dzieci.
— A to się wasz ojciec kochany, po swojemu spisał. — krzyknął we drzwiach. — Słyszę majątek cały zahartował, a sam niewiadomo dokąd się wyniósł.
Erazm ręce załamał. Leonilka spojrzała na niego i od matki poszła do męża.
— Na Boga — cierpliwości, szepnęła mu — znajdziemy go — bądź spokojny — proszę!
Wszystkich łatwiej uspokoić było niż sędziego, który nie znał miary w gniewie, nie oszczędzał też Strukczaszyca, mszcząc się na nim za to, że śmiał mu się z rąk wymknąć.
Tegoż dnia, wymógł Erazm na żonie, że mu do ciotki pojechać dozwoliła. Miał jechać sam, ale w ostatniej chwili Leonilka wyszła ubrana i uparła się mu towarzyszyć.
— Gdzie ty, tam i ja — a co ty cierpisz, ja z tobą dzielić powinnam — rzekła. — Wszystko mamy wspólne, a ból nad wszystko.
Czemeryńskiemu nie w smak była ta wyprawa, ale córka panowała nad nim. Nadąsał się i zmilczał.
Panna Blandyna wyglądała siostrzeńca, chociaż