Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc to już po całem sąsiedztwie chodzi, że ze mnie sobie tak zadrwiono! — wołał Hojski:
— Nie wiem czy kto o tem wie, a ja dopiero-m się wczoraj dowiedział, od oficyalisty z Łopatycz, bo się tam państwa młodych dziś jutro spodziewają.
Strukczaszyc zadał krótkich kilka pytań Kaczorowi, potem spójrzał na siostrę, nieustępującą na krok, i rzekł głośno:
— Będę mówił pacierze, idźcie acaństwo każde w swoją stronę.
To powiedziawszy, wziął za różaniec leżący na stole, przeżegnał się i poszedł ku oknu; p. Blandyna, zawahawszy się trochę, wyszła nareszcie z pokoju, dając znak komornikowi.
Głośno oddawszy dobranoc, Kaczor wysunął się za nią. Czekała go tu zasłużona bura.
— Miałeś acan potrzebę — zawołała gniewnie Strukczaszanka — po pijanemu tu przyjeżdżać z nowiną, o którą cię nikt nie prosił! Kara Boża dla domu, gdzie acan się wciśniesz. Bogdaj cię nasze oczy nie widziały!
Tak ulżywszy zbolałemu sercu, odwróciła się żywo p. Blandyna i, zostawując w sieni komornika, pobiegła i zamknęła się w swoim pokoju.
Przez cały wieczór jednak niepokój o brata ciągle ją wywoływał pod drzwi jego pokoju. Podsłuchiwała co robił, odgadywała po ruchach, we-