Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Marszałek nie sądził, aby z tego tajemnicę robić było potrzeba.
— Tak jest, schody na prawo, na pierwszem piętrze — rzekł Płachciewicz — jaśnie pan pozwoli, ja dam przewodnika.
— Hej! Pietruszka! — krzyknął.
Zjawił się w negliżu chłopak, ogryzający kość, którą rzucił.
— Prowadź do państwa młodych.
To mówiąc, marszałek, który czuł, że aż do zbytku spełnił obowiązek gościnności, zlekka się skłonił, i z furyą powrócił na dziedziniec, porządkować dalej podwładnych.
Erazm i Leonilla siedzieli najspokojniej na berżerce, szepcząc coś sobie i patrząc w oczy, gdy jak widmo straszne zjawił się przed niemi Czemeryński w progu. Po pierwszym okrzyku, Leonilla zerwała się i zamiast do nóg paść ojcu, który stał z twarzą zagniewaną i bladą, na szyję mu się rzuciła postaremu. Erazm potrzebował nieco czasu aby przyjść do siebie; wstał i za żoną poszedł, ale do nóg Czemeryńskiemu się zniżył.
Sędzia zdawał się nie chcieć go widzieć, ale córka już odzyskała swą odwagę, swe panowanie nad ojcem.
— Tatku — zawołała, klękając przed nim — chcesz mieć mnie, musisz przyjąć tego, którego ja wybrałam. Ja go nie opuszczę, losy jego dzielić będę.