Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Erazm, zewsząd zagadywany, zmuszony do wypowiedzenia zdania, wyrwał się, wzdychając, z tem, że dla uspokojenia ojca, mógłby pojechać sam — i powrócić. Kasztelanowa-by zawezwała.
— A! ja ciebie nie puszczę! — zawołała Leonilla. — Stryjenko! my jego samego nie puścimy? — prawda?
— Nigdy w świecie! — odezwała się Kasztelanowa.
— Stryjenko — jabym tu z trwogi i tęsknoty umarła! Co będzie, to będzie — ja z nim razem: nie mogę go odstąpić!
Staruszka uścisnęła Leonillę.
— Zmiłujcie się — przerwała nagle — która godzina? Ja nie ubrana, a tu wizyty i Koadjutor. Puszczajcie mnie — będziemy radzili wieczorem.
Zegar okazywał godzinę spóźnioną, co u Kasztelanowej zawsze się trafiało. Nie było przykładu, ażeby się pośpieszyła; oskarżano zegary, ale zegary nie były temu winne.
Jak prędko wbiegła, tak pośpiesznie odeszła staruszka, zatrzymywana po drodze tysiącem spraw niezałatwionych. Z bramy posłaniec oklep pędził po szczupaka, który miał być tuczony dla ks. Koadjutora.
Erazm z żoną, zostawszy sami, zamiast radzić, siedli pod pozorem wielkiego smutku, jedno przy drugiem; Leonilka położyła głowę na jego ramie-