Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ziemi rozwijać się walką z tysiącem trudności, co mu wyrosnąć nie pozwalają?
Leonilla była prawie wesołą. Erazm trochę trwożliwiej patrzał w przyszłość; ale mu się namarszczyć, ani zachmurzyć nie było wolno. Królowa nie pozwalała.
I dnie płynęły — ot, tak jak kradzione płyną — szybko, piorunowo, bez pamięci na jutro.
Któż ma jutro?
Kasztelanowa wymyślała zabawy, które najczęściej się jakoś nie kleiły, a to je czyniło pocieszniejszemi jeszcze. W tym domu nic-bo po ludzku i porządnie iść nie mogło; trybem starym rwało się i plątało wszystko, a Leonilka śmiała się i była szczęśliwa. Jeżdżono kuligami, z których potrzeba było powracać piechotą; dawano obiady, właśnie we dnie, gdy kuchmistrz był chory po wczorajszym ponczu; spraszano na wieczory, gdy miało świec do sali zabraknąć.
Dwór cały naówczas rozbiegał się z krzykiem, wołając ratunku; pan Erazm wynajdywał jakiś środek, śmieli się wszyscy — i kończyło się jaknajlepiej.
Kasztelanowa, niedosyć, że ciągle tę parę chciała mieć u siebie; ale gdy ona odeszła spocząć, ciągnęła za nią, aby jej z oczu nie stracić.
Na tem zajęciu się szczęściem niewiele zyskiwał programat przyszłości. Codzień go inaczej obmy-