Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc mu dla syna Czemeryńskiej zamało! — mówił sędzia szydersko — cóż? Księżniczki-by chciał?
— Gorzej, panie sędzio — wtrącił ks. Dagiel — panna Blandyna mi powtarzała, że wolałby prostą chłopkę niż waszą córkę, taką grzeszną ma ku wam nienawiść.
— Ja mu ją płacę z nawiązką! — rozśmiał się gorzko Czemeryński. — Wierz mi, ojcze — szatanem się tak nie brzydzę jak nim. Podły i nikczemny jest.
Jednemu się dziwię — dodał — że to nieszczęście, którego ja padłem ofiarą, nie on zgotował, że o niem nie wiedział, — a z tego się znowu cieszę, że mu ono będzie ciosem ciężkim! że posieje między nim a synem niezgodę, — że może ich rozłączyć! To dobrze! to dobrze!
Wstał proboszcz z krzesła.
— Panie sędzio — zawołał z powagą — mową tą bezbożną nie wywołuj sroższej jeszcze kary Bożej na siebie! Dotknął cię Bóg! poprawy chciał: nie pomogło — patrz, by chłosta nie przyszła stokroć cięższa! Ej! ej!
Zamilkł Czemeryński, lecz widać było, że to uczynił tylko przez respekt dla proboszcza. Nie zmiękł wcale.
Ksiądz ex-definitor, chcąc złagodzić nieco rozmowę, wtrącił: