Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sto jest palec Boży w małych rzeczach i wyraźna ręka Opatrzności. Ja widzę ją w sprawie waszej, panie sędzio, z p. Strukczaszycem. Dawaliście obaj zgorszenie swoją zajadłością względem siebie.
— Ks. proboszczu! — przerwał Czemeryński — jam nie winien! Przecież dać się tak zgubić, nie broniąc, i robak nie może. Ten człowiek dojadł mi, życie zatruł! ja mu nie mogłem i nie mogę przebaczyć.
— I Pan Bóg też waćpanu nie przebaczył — rzekł surowo proboszcz. Doświadczyliście mściwej ręki Jego, gdy wam najmilsze dziecię odebrał.
— Za cóż mnie! za co mnie! — począł sędzia, — albom to ja jeden winien! Jest-li wina jaka to w obojgu: a to ma być sprawiedliwość, gdy na mnie jednego spadła chłosta!
— Nie na waćpana jednego! — zawołał ks. Dagiel. Bóg jeden tylko wie, który z was ukarany srożej. Wiesz pan com słyszał z własnych ust siostry Strukczaszyca, gdy raz powziął podejrzenie, że syn jego mógł się w córce waszej rozmiłować, — wiesz co naówczas powiedział: — Wolałbym go na marach widzieć niż mężem sędzianki.
Czemeryński podniósł głowę, i dumnie, i gniewnie, i zdziwiony.
— Proszę! — krzyknął szydersko — taki mi wielki człek! Frant jakiś! A któż sprawcą tego wszystkiego! Nie z jego-ż to się naprawy stało!