Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do Łopatycz, niewiedząc na co i po co. Pojutrze do dnia na dyferencyę i — walić!
Im prędzej tem lepiej. We dworze powiedzieć że obława.
Czemeryński widząc, że już do skutku doprowadzi dzieło, wstał jakiś rzeźwiejszy; przybyło mu życia, twarz się uśmiechnęła.
— Niech potem traduje — dodał pół głosem — z tradycyi jak z czyśćca można wyjść, a gdy mu las położym, już drugiego i syn nie doczeka. A co wart Sierhin bez lasu!
Rozśmiał się.
— Niech mi potem wioski tradują! — mruknął.
Zbój ten zdechnie ze złości.
Pierwszy to był wieczór od powrotu z Warszawy, w którym sędzia zdawał się nieco weselszym. Poszedł do żony, a ta, zobaczywszy go nieco rzeźwiejszym, mniej zamyślonym, niezmiernie się uradowała. Odżyła i sama, ukochanego swego zobaczywszy w lepszym humorze.
— Moja duszeczko — rzekła — mnie się dziś nasza Leonilka śniła, taka wesoła jakaś, szczęśliwa, rzuciła mi się na szyję, jak to ona od dziecka zwykła była, i powtarzała mi ciągle: — Nie bój się, mateczko, o mnie.
Wspomnienie córki zamiast pomnożyć wesołość sędziego, znowu go trochę zasępiło; ale się otrząsł