Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciewiczem nieprzyjemnie się już spotkawszy, pan Erazm zdawał mu się tego teraz wcale nie pamiętać.
W rozmowie ani zbyt rozwlekły, ni natarczywy, odzywał się zręcznie i szczególniej stryjenki obudził sympatyą, gdy się okazało, że pięknie mówi po francuzku.
To go zaraz i w oczach innych osób podniosło. Wszyscy czuli, że się zawiedli, inaczej wcale wystawiając sobie syna p. Strukczaszyca. Twarze się oblokły smutkiem i zadumą.
Po obiedzie, niechcąc być natrętnym, pożegnał się zaraz Hojski, prosząc tylko pani domu o rozkazy, jeżeliby w istocie jej mógł być w czem pomocnym. Kasztelanowa się uśmiechnęła nadzwyczaj dobrotliwie, i odprowadziła go do okna.
— Acan mi się bardzo podobałeś — odezwała się bez ogródki, bo, choć w oczy mu to powiem, pięknie się prezentujesz i kawaler jesteś, widać, światowy. Więc będę z nim szczerą, a proszę nawzajem być zemną otwartym. Cóżeś to tam asindziej zrobił, że ojciec cię ze wsi chciał się pozbyć? To już pewnie amory jakieś, przyznaj-że mi się! Ja nie wydam i nie zaszkodzę.
Zaczerwienił się p. Erazm, nie myślał wcale przyznawać się do niczego przed stryjenką, i rzecz tę lekko obrócił.
— Słowo stryjence dobrodziejce daję, że nie wiem