Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tej, iż p. Erazm chrząknąć musiał, aby ich rozbudzić.
Podniósł głowę p. Płachciewicz.
— A czego to? a z czem?
Pan Erazm w krótkości oświadczył: kto był i z czem przybywał?
Na twarzy marszałka widać było nieukontentowanie; nie czuł potrzeby zbyt grzecznego przyjęcia synowca swej pani.
— Pani Kasztelanowa o tej porze nie ma czasu, nie przyjmuje nikogo. Niech pan sobie każe komu pokazać izbę, co jest dla niego wyznaczona.
Zdziwił się trochę tem przyjęciem Hojski i uśmiechnął. Marszałek widać za złe wziął to ust poruszenie i zczerwienił się.
— U nas tu miejsca niewiele — dodał. Jeżeli pan ma konie, to proszę gdzieindziej postawić, stajni u nas wolnej niéma.
Nienawykły był p. Erazm do takiego lekceważenia, — oburzyło go.
— Mój panie — odezwał się głosem trochę podniesionym; ja tu nie przyjechałem jak załoga, ale na żądanie i w gościnę. Jeżeli o miejsce dla mnie i moich koni trudno, łatwo się bez tego obejdę i gospodę znajdę.
To mówiąc, odwrócił się, chcąc wyjść.
Dopiero Płachciewicz pomiarkował się, z kim miał do czynienia, i zerwał się z kanapki.