Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tam panią i królową. Zachce się jej choćby z pieca kafelka: jak zacznie prosić, płakać, dąsać się, chorować — musi być!
Matka pierwszą sługą, ojciec lokajem — ona jedna pani. A przyjedzie gość pokorny — jak ja — czy pan myśli, że choć mu głowę skinie, albo da dobre słowo! ani spojrzeć nie raczy. Z Francuzką szwargoczą i z ludzi się naśmiewają w żywe oczy.
— Będzie ktoś z niej miał żonkę, mosanie — dodał Strukczaszyc — co się zowie modną! Winszuję mu, ale nie zazdroszczę. Gdyby nie Łopatycze, ale klucz Czarnawczycki, gniazdo przodków swych, miała w posagu, nie starczy takiej jejmości na wstążki. Królewicza jej trzeba, jak...
Ciągnąłby dalej Strukczaszyc, gdyby, serwetę przyłożywszy do twarzy, nie zerwał się ze stoła p. Erazm. Twarz miał siną.
— Ojciec pozwoli — ból zębów.
Panna Blandyna wstała natychmiast pod pozorem lekarstwa i pobiegła za siostrzanem.
Nastąpiło milczenie. Strukczaszyc zamyślił się ponuro, bębnił palcami po stole.
Kaczor tymczasem z półmiska resztę kaczki z buraczkami zmiatał.
Po dość przedłużonem milczeniu, gospodarz się odezwał do żarłocznie jedzącego komornika:
— Jak mówiłeś jej imię?
— Czyje? — zapytał Kaczor.