Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jest bezdzietna, a choć majątek nadszastany, zawsze po niej coś nam kapnąć może. Nie trzeba tem gardzić. Nie masz tak dalece tu co robić, bo ja tu wszystkiemu radę dam. Trzeba swoim usłużyć. Osoba dobra, zacna, choć zamłodu trochę płochą była, ale to dawno się zatarło. Stosunki ma pono i na dworze, ludzi dużo zna, — tobie się to przydać może.
Mówiąc powoli i chłodno, spoglądał na syna Strukczaszyc, a choć Erazm starał się pokryć wzruszenie, nie uszło ono ojcowskiego oka.
Sprzeciwiać się woli ojca, — nie było sposobu. Erazm milczał.
— Bardzo mi cię żal, bo mi tu za tobą tęskno będzie — a no, co robić! co robić! — dodał Hojski.
— Ale to może nie tak pilno — odezwał się wreszcie Erazm nieśmiało.
— Owszem, pilno bardzo, Kasztelanowa czeka i prosi (przeczytaj w przypisku), ażebyś jaknajrychlej się stawił.
— Trzeba się wybrać w drogę — mruknął Erazm.
— Cóż to tam za straszny wybór! — przerwał ojciec. — Tłómoczek ułożyć, konie kazać zaprządz, i po wszystkiem.
— Kiedyż ojciec każe? — spytał cicho p. Erazm.
— Ja? choćby jutro! — rzekł Strukczaszyc, spoglądając jakie to uczyni wrażenie.
— Jutro? — z podziwieniem podchwycił syn.