Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiednikiem począł per extensum opowiadać całą historyę miłości swej, od spotkania na grobli do mazura, Lublina, i — aż do kamienia.
Co się działo z ciocią w czasie tych wyznań, tego żaden język nie wypowie, żadne nie opisze pióro. Łamała ręce, zakrywała sobie oczy, wydawała jęki bolesne, bladła, płakała, po kilkakroć uścisnęła nieszczęśliwego, a raczej szczęśliwego chłopca — lecz w ciągu opowiadania, obawiając się jedno słówko stracić, nie odzywała się prawie, nie objawiła nic oprócz litości nad nim.
Ciągle żyjąc ze Strukczaszycem, w ogniu tej walki utrapionej Łopatycz z Sierhinem, p. Blandyna musiała naturalnie przejąć uczucia brata, poślubić nienawiść jego i wstręt do Czemeryńskich. Nie pojmowała nawet jak mógł się Hojski zakochać w sędziance; było to dla niej zagadnienie takie, jakby, uczciwszy uszy, Tyras rozmiłował się w Milusi, kotce faworycie p. Blandyny, która mu za każdem spotkaniem pluła w oczy.
Lecz, jako osoba pobożna, ciocia wpadła zaraz na myśl, że mogła w tem być ręka Opatrzności, która gotowała w ten sposób święty spokój i zgodę.
Erazm skończył już opowiadanie, a p. Blandyna jeszcze i do siebie i do słowa przyjść nie mogła.
— Głowę tracę — szepnęła nareszcie, — na to ja poradzić nie potrafię! A! nic! Znasz ojca zajadłość na nich! To nie może być! Strukczaszyc