Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mógł, aby zaprzągł. Konie z pospuszczanemi łbami przy pustych żłobach Pana Boga chwaliły. Ledwienieledwie dobyto woźnicę z piekarni.
Ruszył tedy napowrót do Sierhina Kaczor, gdzie się go tak dalece spodziewano, iż na grobli do dworu wiodącej, spotkał Strukczaszyca. Kałamażka poszła do stajni.
— A cóż? a cóż? uśmiechając się zwycięzko, począł Hojski. — Jakże tam koło mojego kochanego przyjaciela? gadaj?
Komornik, który teraz duszą już i ciałem służył Strukczaszycowi, począł pocichu opowiadać, ostrożnie jednak oglądając się, jakby się lękał, żeby go wierzby stojące na gościńcu nie podsłuchały.
Chciwie nastawiał ucha Strukczaszyc, a że mówić nie lubił, radość swoją wyrażał mimiką, bardzo zabawną. Bił się po biodrach, przysiadał w kuczki, okręcał się do koła, ręce składał i rozkładał, Kaczora chwytał i odpychał, i zdala patrząc na tak poważnego człowieka, wyprawiającego takie krygi i hece, sądzićby było można, że mu się w głowie pomieszało.
— A ha! otóż niech wie co to jest z Hojskim sprawa — czarnawczycki mieszczuch, co się jak pęcherz wydął!
Straszy mnie siostrzeńcem na trybunale: powiedzże mu, że ja sobie z niego....
Nie dokończył już, — szli do dworu.