Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż oni ci mówili? — spytał sędzia zbliżając się.
— To może strachy na Lachy — szepnął komornik, mierząc wciąż oczyma Czemeryńskiego.
— Ale cóż?
— Wakulski mnie zaczepił. — Pisałem do p. sędziego, aby mi zapłacił. — Nie da pieniędzy, to pojadę do Sierhina, Strukczaszyc mi zaraz obrączkowemi wyliczy, bo on na to łasy.
Czemeryński podskoczył.
— Łotry! rozbójniki! — krzyknął — oni już to myślą.
— Licho ich wie — rzekł komornik — a jak jeden to zrobi, pójdą i inni, jak w dym, do Sierhina.
Blady i przelękły, sędzia przez chwilę mówić nie mógł.
— Cóż-to on ma mieć tyle pieniędzy! — mruknął głosem, w którym się przestrach malował.
Komornik milczał długo.
— Albo ja mogę wiedzieć co on ma! — rzekł obojętnie.
Tu na myśl przyszło nagle Czemeryńskiemu, co od Dominikanina słyszał o depozycie, i — mocno się zadumał.
— Któż to im tę głupią myśl takiego sękowania mnie mógł poddać? — odezwał się. Czy to po obywatelsku? po bratersku? po ludzku? hę?
— Że to jest szelmowstwo, to słowa niemasz —