Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obmył się zaraz ze krwi, zapalił świecę, plaster przykroił i nalepił.
Zręcznie potem bardzo, ogromnym głosem klnąc i łając wołać począł lokaja, aż się po całym domu rozległo. Zbiegli się wszyscy. Czemeryński stał trzymając się za głowę i hałasując, że światła nigdy w porę nie zapalą, że pociemku wszedłszy, głową się szpetnie o uszak wyciął i zakrwawił.
Pani sędzina, przerażona, przybiegła natychmiast, ręce łamiąc i płacząc; o mało nie omdlała.
— Znowu tak okropnego niéma nic — pocieszał sędzia.
— Uchowaj Boże w skroń, śmierć! śmierć być mogła — wołała sędzina.
Postanowiono pro memoria, lokajowi Stefanowi dać bizunów pięć, lecz wspaniałomyślnie karę tę raczył sędzia zmienić na młócenie pół dnia w stodole — co, dla lokaja, noszącego barwę i półmiski, było też srogiem i upokarzającem.
Przy wieczerzy Czemeryński z plastrem na głowie siedział, chmurny, nieswój, i zaraz potem udał się na spoczynek, napiwszy się ziółek od alteracyi z odrobiną szafranu, co było wypróbowanem i nader skutecznem.
Pan Strukczaszyc do domu wrócił, przez całą drogę się sam do siebie uśmiechając. Na swojem postawił. Pan Bóg mu dopomógł i poprzysiężona krew za krew została przelaną.