Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Są pieniądze?
— Będą — jaśnie panie — odparł komornik, ale jest klauzula.
— Pfiu! klauzula! jaka! żadnej znać nie chcę! Prosty skrypt przy świadkach — i żeby mi go do roku nie intabulował.
— Inna rzecz.
— Cóż innego?
— Szlachcic nie chce kapitału rozrywać, ma całe tysiąc dukatów — rzekł Kaczor.
Czemeryński aż się uśmiechnął i ręką zamachnął.
— To, na waścin młyn woda! — odezwał się — zechcesz porękawicznego podwójnego.
— Jaśnie wielmożny sędzio, po sprawiedliwości — zawołał Kaczor, — o małom karku nie skręcił, a com się nagadał, nakonwinkował! — Chciał jechać do Sapiehów.
Czemeryński wyprawił go po szlachcica. Był nim pan Honory Świerzbiński, zamożny i pracowity Brześcianin, człek stateczny, dawny wojskowy; odegrała się z nim komedya zwykła.
Sędzia przyjął przybywającego po pańsku, zaczął de publicis, o konjunkturach politycznych ex re Brandeburczyka i cesarza rzymskiego. Świerzbiński był za aliansem wszelakim przeciw niebezpiecznemu sąsiadowi, czyhającemu na Gdańsk, Toruń i Elbląg. Przybyłego tytułowano porucznikiem.