Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po długim przestanku odwrócił się:
— Cóż tam? kuso?
— A kuso! bo państwo, widzę, kosztuje.
Czomu ne szałyty, koty prystupaje! — krzyknął Strukczaszyc, przykładając drugie polano na ognisko.
W tem, o gościu się dowiedziawszy, nadeszła, w białym czepcu z szafranowemi wstęgami, panna Blandyna. Kaczor ją w rękę pocałował.
— Acan dobrodziej na postną wieczerzę trafiłeś — co ja mu dam? hę? u nas dziś mleko i kaszka z grzybami.
— Karaj Boże do wieku! — odezwał się komornik. Chciałbym to w domu codzień mieć.
Zaczęto zaraz po chwili rozpytywać o Łopatycze. Komornik tak się tu umiał maskować i przybierać postawę przyjacielską, że Strukczaszyc go za swego miał.
Panna Blandyna, pomimo groźby, że wieczerza mlekiem i kaszą się obejdzie, wyszła, aby naprędce dokomponować naleśniki. Mężczyźni zostali znowu sami.
— Gdzież ty im tych pieniędzy będziesz szukał? — spytał Strukczaszyc.
— Albo ja wiem!
— Dziś o to niełatwo.
— I jak!
Hojski żywo chodzić zaczął po pokoju. Widać