Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

była pewna różnica: pokornym był u obu, ale z Hojskim nieco poufalszy, i że tu smutnawo zawsze wyglądało, nabierał wesołości, a gospodarz mówił mało, on czuł się w obowiązku mówić za dwóch.
— Niech-że będzie pochwalony! — odezwał się wchodząc.
Na kominku się paliło w izbie, Hojski właśnie był chodząc, część pacierza dokończył.
— Jak się masz komorniku? a zkąd?
Pytanie było niedyskretne. Zamilczając o Łopatyczach, przyznał się komornik, że z Kobrynia powraca do domu.
— A w Łopatyczach nie byłeś? — zagadnął Strukczaszyc.
Po chwili milczenia komornik bąknął:
— Byłbym minął, ale Czemeryński z gościńca mnie kazał zawrócić.
— O! o! cóż-to?
Zbliżył się do gospodarza Kaczor i, naśladując mimikę sędziego, pokazał na dłoni jakby pieniądze liczył.
Strukczaszyc się rozśmiał.
— A to dobrze!
— Pan mu ich nie da przecie? — odezwał się szydersko komornik.
Hojski włożył ręce w kieszenie, zapatrzył się w komin, podszedł i polanko przyłożył: nie odpowiedział nic.