Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ły; wykończał ją artystycznie autor i podniósł do znaczenia Mimodramatu.
Pierwsza wersya, którą żonie w ucho włożył, tak była różną od ostatniej, iż historykowi prawdziwy zaszczyt przynosiła.
Gdy w pięć dni potem przyjechał pan Filemon Kaczor, zwany „Komornikiem“ o którym zaraz szerzej powiemy, w progu go zaczepił Czemeryński:
— A słyszałeś-że ty o mojej awanturze z tym samozwańcem Strukczaszycem, na weselu u Podkomorzego? Nie? To ci powiem. Wystaw sobie, rzecz była widać ukartowana: chciano nas, upoiwszy zbliżyć i zmusić do podania sobie rąk. Ja to wszystko anticipative przewidziałem, przeczułem, zbrojny byłem. Wiedziałem, że mnie nie pożyją.
Cóż się dzieje? Gdy już pocula mnogie wychylono, gdy w czuprynach szumi, pchają mnie, powiadam ci, umyślnie na ciasne przejście, kędy się minąć nie było można. Miałem się na baczności. Jedną razą, widzę — idzie ów drągal, ręce w kieszeniach, podpiły mocno, głowa do góry zadarta, wprost na mnie.
Zważ, że nam wszystkim wprzód subversive szable poodejmowano, bo, tak jak mnie żywym widzisz, natychmiast-bym za szyję moją dobrodziejkę chwycił.
Stanąłem jak mur. Ten stanął też. On na mnie