Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dycynie środka niema. Można chwilowo siły dobyć z zapasu, który jeszcze pozostał, ale kosztem jego, więc się tylko życie skróci.
Załamał ręce, i rozpłakał się proboszcz. Usiłował coś więcej dobyć ze starego doktora, ale ten sam tracił głowę, — tylko to wiedział, że groziło niebezpieczeństwo. Czasu nie można było oznaczyć.
Natychmiast, chociaż oględnie doniósł o tem ksiądz Bronisławowi i Julianowi. Matka, matka tak cicho, spokojnie, niepostrzeżona przesuwała się po tym domku — a pomyśleć było, że jej tu nie stanie — Wólka się wydawała grobem.
Często i najczęściej ci, co najmniej miejsca zajmują, najmniej są znaczni, jednakże stanowią, jakby sklepień klucze, dosyć je wyjąć, aby wszystko runęło. Takim kluczem — była tutaj Sędzina Szelawska.
Trwoga padła na dom cały.
Sędzia nie domyślał się jeszcze niebezpieczeństwa. Frycz poprostu kłamał przed nim, aby go przedwcześnie nie trwożyć. Z każdym jednak dniem widząc gorzej żonę, stał się niespokojnym.
Podkomorzyna siedziała ciągle przy chorej, po swojemu posługiwała, Justysia nie odstępowała także. Ks. Zaręba przyjeżdżał prawie codzień, na ostatek i synowie potrwożeni zaczęli przybiegać, aby się coś dowiedzieć.
Gdy się to działo — choroba zdawała się ze