Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szelawski trochę już zaniepokojony siedział zamyślony nad swoją książeczką rachunkową.
— Mój Jasiu — odezwała się zbliżając staruszka — i całując go w czoło. Dzieci dziś przybędą... przygotuj się do tego, iż niemiłe przywiozą wiadomości. Nie będę taiła dłużej przed tobą. — Julian się z żoną poróżnił i rozstaje... zgoda jest niemożliwa...
Spojrzała na męża, który tak był nieprzygotowanym, tak na niego to spadało niespodzianie, że z otwartemi usty — osłupiał.
— Co ty mówisz? spytał głosem słabym — Julian — z żoną! Ale to nie może być.
— Niestety! dowiesz się sam z ust jego, co między nimi zaszło... dokończyła Sędzina, kładąc mu rękę na ramieniu. Bądź spokojny, bądź mężny...
Sędzia nic nie mówiąc, osunął się na kanapę, na której siedział, pochwycił za głowę i pozostał jak skamieniały.
— Pomódl się — szepnęła Sędzina...
Szelawski długiego dość potrzebował czasu, nim przyszedł do siebie, ale raz zebrawszy męztwo i siłę, spokojnie zapytał żonę.
— Wiesz co więcej?
— Tyle tylko, że się Julianowstwo rozstali i że z tego powodu majątek także rozdzielić się musi...