Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Julianowi i Bronisławowi jakoś łatwiej przyszło się dorobić, mnie mozolniej daleko...
— Nie grzesz i nie narzekaj — przerwał stary — i tobie idzie dobrze, imię sobie zrobiłeś, masz szacunek, reszta powoli przyjdzie, a lepiej, że stopniowo się dobijasz stanowiska, tem trwalszem ono będzie...
— Wyjazd więc na pewno? we wtorek? dodał rozmowę odwracając Mecenas.
— Powiadam ci, jeżeli Sędzina będzie gotowa — rzekł stary. — Biednej okrutnie się rozstać z Jadwisią trudno.
Kalikst przeszedł się po pokoju, nagłe postanowienie wyjechania było dla niego jeszcze nie zrozumiałem.
— Jakże do tego przyszło, zapytał, że rodzice się zdecydowali?...
Jak? sam nie wiem, począł stary.
Serafina z tem sama do mnie przyszła... nie nagliłem, Bóg widzi.
Bronisławowstwo radziby nas wstrzymać pod pozorem mojego zdrowia, ale ja się czuję dobrze... Nie mamy już na co czekać... Gdyby przyszło słuchać doktorów!
Mecenas od ojca poszedł do matki, chcąc od niej się dowiedzieć, co było pobudką stanowczą do wyjazdu, ale Sędzina mu odpowiedziała, że już oddawna ona i mąż przygotowywali się, a teraz, gdy on czuł się lepiej, trzeba było z tego korzystać.