Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

błogosławieństwem... Sabinie, że ją i dzieci jej błogosławię — i męża...
Mecenas spojrzał do ojca, który uścisnąwszy Bronisława, ucałował go, i kazał się zbliżyć Justynie...
— Tyś także dziecko moje — niech cię za twe serce dobre Bóg błogosławi i da ci szczęście... Zasłużyłaś na nie. Módl się za nas dwoje, myśmy cię kochali...
Na wpół omdlałą ledwie od łóżka odprowadzono Wolskę, gdy Frycz przystąpił i począł się domagać, aby Sędzia przestał mówić i odpoczął...
Stary się uśmiechnął — i głowę położył na poduszkach. Chwila była uroczystego milczenia... Twarz zmieniona Szelawskiego wróciła do zwykłego swego stanu, ślady cierpienia wyryły się na niej, oddech się stał cięższym, powieki zwolna zawarły, na znak dany przez doktora wszyscy powoli się wysuwać zaczęli, pozostał tylko on i stary Kunaszewski u progu.
Szelawski zdawał się usypiać.
Nikt nie śmiał pytać doktora, jaką z tego wróżbę było można wyciągnąć. Ks. Zaręba, Radca, Mecenas — poszli w ganek i siedzieli milczący i przybici. Milczenie panowało dokoła uroczyste.
Od czasu do czasu przechodził ktoś podsłuchać pod drzwi sypialni, i powracał z niczem. Szelawski odpoczywał, doktór drzymał, nic się nie zmieniło...