Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dokuczał pomimo to i nie zrzekał się zamiaru namówienia Wolskiego... któremu wszelkie wydatki sam obiecywał załatwić tak, że nawet co do ubioru brakło, gotów był dostarczyć. Archiwista gniewał się, śmiał się czasem, niekiedy się obrażał, że go za skąpca lub nędzarza miano, w ostatku jednak oferty pana Floryana gotów był przyjąć.
Ale stary pan Krzysztof Leliwa-Wolski nie był bardzo zdrów, do powietrza nie nawykły, wiosna była opóźniona i zimna — odkładano tak, że Maj przeszedł cały, a pan Floryan uczepił się ostatniego środka — postanowił na św. Jan do Wólki pochwycić starego. — Raz się do tego dnia zobowiązawszy, nie mógł już cofnąć.
Niestety, ten niegdyś świetny, pamiętny wesołemi obchody św. Jan, w tym roku wcale się nie obiecywał być tym, jaki pamiętano za życia pani Sędzinej.
Synowie namyślali się nad tem, który z nich miał przybyć, aby się z drugim nie spotkać. Julian ani myślał jechać. Z żoną nie mógł, a bez żony — nie chciał, bo starcie się z Mecenasem i Bronisławem, było nieuchronne, a i ojcu trudno się było tłumaczyć. Postanowił wymawiać się chorobą. Chwilowo dla pozyskania łaski dziada myślano wysłać Chryzia z panem Des Jardins, ale Julian i od tego odstąpił. List z powinszowaniem miał zastąpić...
Mecenas bądź cobądź — jechał, bo ten się