Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stryjaszka zbytniej ceny przywięzywać nie było można. Obawiał się on tak wciągnięcia w jakieś obowiązki, iż czynnie pewnieby wystąpić nie chciał, a względem Mecenasa Szelawskiego wyrażał się tak oględnie, jak gdyby gotów był stanąć w jego obronie.
Czuwać więc i starać się ująć archiwistę było potrzeba, a niewiele rachować na niego.
Po namyśle pan Floryan postanowił nie do panny Justyny, ani do Podkomorzynej, ale o całym tym wypadku naprzód do Sędziego napisać i jego uwiadomić — nie kryjąc mu tego, że oprócz świadomości pochodzenia żadnej korzyści dla panny Justyny z tego spodziewać nie było można.
Floryanowi miłem było, iż gorliwość jego tak szczęśliwym uwieńczona została skutkiem — ale i on sobie teraz z tego niewiele obiecywał. Co się tyczy archiwisty Wolskiego zdania były podzielone, znano go jako skąpca wielkiego, życie prowadzącego nader ubogie i skromne, ale też dochody miał niewielkie. Utrzymywali jedni, że sporo grosza uciułać musiał, drudzy, że jakieś tajemnicze fantazye narażały go na straty.
Nikt go bliżej nie znał i poufalą z nim przyjaźnią pochlubić się nie mógł.
Życie uczyniło go ostrożnym i może do zbytku niedowierzającym. Za złe też wziąć mu tego nie można, iż w parę dni potem, zobaczywszy się raz jeszcze z Kunaszewskim, nim się zdecydował do